niedziela, 19 maja 2013

Four.



*tydzień później*

-Alice pov-

Zamieszanie wokół wypadku Justina powoli się uciszało. Przez kilka dni pod szpitalem koczowało stado dziennikarzy przez co zakłócali pracę lekarzom. Od ostatniego spotkania z Justinem nie udało nam się porozmawiać drugi raz. W szpitalu pojawiłam się tylko raz, by dokończyć cały proces zakończenia praktyk, odebrałam swoje dokumenty, a gdy chciałam odwiedzić szatyna okazało się, że już ma gości. Późnym popołudniem wróciłam do domu i kompletnie wymęczona położyłam się na kanapie. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

Ze snu wyrwały mnie dziwne hałasy dochodzące z zewnątrz. Podniosłam się i spojrzałam na zegarek, który wskazywał 23:25 z reguły o tej godzinie na ulicy jest już pusto, nie było mowy o tym by ktoś nagle urządzał sobie nocne spacerki. Wstałam z kanapy i biorąc po drodze średniej wielkości budzik na wypadek nagłej potrzeby obrony własnej, podeszłam do okna. Tak jak podejrzewałam na dworze nikogo nie było. Latarnie dokładnie oświetlały ulicę, gdyby ktoś tam był od razu bym go zauważyła. Mimo to po kilku minutach usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Podskoczyłam wystraszona, a mój oddech znacznie przyspieszył. Ręce zaczęły mi się pocić, więc odłożyłam zegarek na stolik, bo prędzej czy później i tak by mi się wyślizgnął z dłoni. Rozejrzałam się w poszukiwaniu lepszego przedmiotu do obrony. Niestety nic takiego nie posiadałam, chyba najwyższy czas zaopatrzyć się w kij bejsbolowy.
- Jesteś pewny, że to tutaj? – do moich uszu dotarł dość wyraźny ton głosu. Na pewno należał do mężczyzny. Poziom strachu momentalnie podskoczył do góry wiedząc, że za drzwiami czai się mężczyzna. Do tego nie byłam pewna ile osób tak naprawdę się tam znajduje. Podeszłam nieco bliżej opierając się o ścianę. Głosy ucichły jakby nieznajomi wiedzieli, że się zbliżam.
- Alice? Alice jesteś tam? – głos zza drzwi ponownie zabrzmiał. Próbowałam dopasować go do któregoś z moich znajomych, ale do nikogo mi nie pasował. Wzięłam głęboki oddech, podeszłam do drzwi i licząc do pięciu chwyciłam za klamkę i je otworzyłam.
Zimne powietrze uderzyło mnie w rozgrzane policzki. Przede mną stało dwóch chłopaków, na widok jednego otworzyłam szerzej oczy, a moje usta samowolnie się otworzyły.
- Justin? Co Ty tutaj do chole… - ten głupek nawet nie dał mi dokończyć. Razem ze swoim towarzyszem bez pytania weszli do środka zamykając szybko za sobą drzwi. Stałam w osłupieniu przed nimi czekając, aż któryś z nich łaskawie wytłumaczy mi całą sytuację. Kto normalny zakrada się do czyjegoś domu, po czym wchodzi do niego jakby był u siebie? Szczyt bezczelności, Bieber. Nim się obejrzałam Justin siedział na kanapie, jak na nie swój dom czuł się całkiem swobodnie co dodatkowo mnie zdziwiło.
- Czy Tobie już całkiem odbiło?! Co Ty tutaj robisz? Powinieneś być w szpitalu! – krzyczałam i wymachiwałam rękami, na co on w ogóle nie reagował.
- Woah spokojnie niunia! – głos zabrał drugi chłopak. Odwróciłam się w jego stronę, a mój wzrok gdyby mógł zabijać koleś właśnie w tej chwili leżałby martwy na podłodze.
- Niunia?! Co to kurwa ma być? – dopiero teraz głowa Justina się uniosła w moim kierunku i spojrzał na mnie. Nie wiedziałam co się dzieje, nic nie mogłam odczytać z jego twarzy.
- Nie cieszysz się, że Cię znajomi odwiedzili? – zapytał uśmiechając się głupkowato. No nie, teraz to on chyba robi ze mnie idiotkę. Założyłam ręce na piersi próbując jednocześnie opanować emocję. Nie miałam zamiaru spędzić nocy na krzykach w tej całej sytuacji.
Podeszłam do szatyna i chwyciłam go za łokieć odciągając chłopaka na bok. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w jego brązowe oczy. Stop. Wróć. Kolejny wdech, wydech, wdech, wydech. Odwróciłam głowę, by nie mieć z nim kontaktu wzrokowego.
- Możesz mi to w końcu wytłumaczyć? – syknęłam chodząc w tą i z powrotem. Jak na złość Justin był wyluzowany, kiedy ja aż gotowałam się w środku.
- Czekałem na Ciebie w szpitalu, nie przychodziłaś więc postanowiłem sam Cię odwiedzić – oznajmił tak spokojnie jakbyśmy rozmawiali na temat pogody.
- Jak to czekałeś na mnie? – powtórzyłam powoli analizując jego słowa. – To jakiś skutek uboczny po wypadku, że gadasz takie bzdury?
Justin zaśmiał się co zwróciło uwagę jego kolegi. Nie wydawał się zbyt inteligentny, bo widząc, że Justin się śmieje zrobił to samo mimo, że nawet nie wiedział z czego się śmieje. Popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem, a uśmiech od razu zszedł mu z twarzy. Chciałam kontynuować rozmowę z Justinem, ale jego kolega wcale mi w tym nie pomagał. Po jakimś czasie sam zauważył, że jego obecność niekoniecznie jest tutaj potrzebna, chwycił kurtkę z kanapy i żegnając się z nami opuścił moje mieszkanie. Jeden z głowy, teraz trzeba coś z robić z tym drugim.
- Justin… - zaczęłam słodkim głosem co ciężko przechodziło mi przez gardło, ale nie chciałam się poddawać – przeważnie nie krzywdzę osób, które wpadają do mojego mieszkania jak do stodoły, ale przysięgam jeśli zaraz mi tego wszystkiego nie wytłumaczysz będziesz pierwszą osobą  - pod koniec mojej wypowiedzi na nowo poziom gniewu we mnie wzrósł. Nienawidziłam gdy ktoś mnie ignorował, a Justin nawet nie próbował wysilić się na jakiekolwiek wytłumaczenie.
- Przecież już Ci powiedziałem – oznajmił przechodząc z pokoju do kuchni. Po jego ruchach było widać, że jest całkowicie wyluzowany i dla niego te nagłe odwiedziny wcale nie były dziwnym zjawiskiem. – Masz cole? – spytał po czym sam zaczął przeszukiwać kuchnie, aż w końcu zauważył butelkę napoju stojącą przy lodówce.
- Nie krępuj się – powiedziałam sarkastycznie przyglądając się jak odkręca korek i przykłada butelkę do ust. Czy w tym domu zabrakło szklanek? Po chwili usłyszałam dźwięk zakręcania butelki i głośne beknięcie. Oh, super coś jeszcze?
- Dobra więc tak… - Justin oparł się o kuchenny blat i patrząc na mnie wskazał mi krzesło. Bez słowa je odsunęłam i  usiadłam na nim starają się zrobić to w miarę zgrabnie. Spojrzałam na chłopaka czekając, aż dokończy to co przed momentem zaczął.
- Miałem już dość tego szpitala, musiałem się stamtąd wyrwać. Nawet nie mogłem tam zapalić, to jest chore! James którego poznałaś przed chwilą przyszedł do mnie w odwiedziny, zacząłem mu się żalić, że jeśli w ciągu godziny nie wydostane się z tych czterech ścian to zwariuje. Od razu zaproponował mi pomoc, a ja w międzyczasie pomyślałem o Tobie – uciął na moment zastanawiając się co powiedzieć dalej, westchnął cicho i kontynuował – Jedna z pielęgniarek była tak miła i udostępniła mi kilka Twoich danych między innymi adres i tak oto wygląda skrócona wersja wydarzeń, zadowolona? – sięgnął do kieszeni podartych dżinsów wyciągając z nich paczkę papierosów. Wysunął jednego zbliżając go w moją stronę. Pokiwałam przecząco głową, a on tylko mruknął i wsunął sobie papierosa między wargi. Po chwili w kuchni zaczął się rozprzestrzeniać dym.
- Powiedzmy – powiedziałam bawiąc się swoimi palcami. Nie ukrywam, byłam zaskoczona tym co Justin mówił. Ucieczka ze szpitala, mógł jechać wszędzie, a wybrał akurat moje mieszkanie. Co to w ogóle za szpital, że udostępniają moje dane.
– Wiesz, że to cholernie głupie co zrobiłeś? Powinieneś teraz leżeć, jesteś po wypadku i to nie jest jeszcze czas na takie wycieczki  - zaczęłam swoje kazanie, po kilku minutach Justin zaczął ziewać. Miałam ochotę nim potrząsnąć żeby w końcu wziął się w garść i zrozumiał, że takie akcje w szpitalu są wręcz zabronione. Musiałam jednak odpuścić mój atak, był już wystarczająco poturbowany. Kiedy chłopak spalił papierosa między nami zapadła dość krępująca cisza. W tle słychać było jedynie tykanie zegara. Zaczęłam się kręcić na krześle w oczekiwaniu na jakiekolwiek słowa Justina.
- Uhm… Znajdzie się tutaj dla mnie jakieś miejsce? – zapytał, a ja mało co nie spadłam z krzesła. Popatrzyłam na niego jakbym miała do czynienia z kosmitą.
- To jakiś żart? – starałam się nie okazywać zbyt dużo emocji, już wystarczająco dużo ich dzisiaj miałam.
Szatyn przeczesał ręką swoje potargane włosy i odkaszlnął.
- Jakby to powiedzieć… Zapomniałem Ci wspomnieć, że miałem też małą sprzeczkę z dyrektorem szpitala – oznajmił na co ja wstrzymałam oddech. Czy ten chłopak za mało ma problemów w swoim życiu?
- Jaśniej proszę – syknęłam mając dość tych podchodów Justina. Zamiast być konkretnym facetem owijał w bawełnę. Na dodatek była już tak późna godzina, że ledwo kontaktowałam.
- Nie chciał mnie wypuścić! – krzyknął szatyn wyrzucając ręce w powietrze. – Poinformowałem go co o tym wszystkim myśle, po czym spakowałem swoje rzeczy i oznajmiłem, że już nie wrócę – dokończył wzruszając lekko ramionami. Nie no to chyba jakaś ukryta kamera. Rozumiem, jest rozpoznawalną osobą, może mieć jakieś szczególne względy a on co robi? Kłóci się z dyrektorem szpitala, który dbał o niego w największym stopniu, no bo przecież wielka gwiazda, trzeba zapewnić jej standard, uprzedzić personel żeby był milszy, a on jak się odwdzięcza? Pokazuje swoje fochy, brawo Bieber.
Nic nie mówiłam przez dłuższą chwilę. To chyba dla mnie było troszkę za dużo, musiałam jakoś poskładać sobie te fakty w jedną całość.
- Alice? – do moich uszu doszedł głos Justina. Westchnęłam cicho podnosząc się z krzesła. Nie miałam już na nic siły. Jedynym marzeniem było dla mnie znalezienie się w łóżku, już nawet nie obchodziło mnie czy Justin tu zostanie czy nie.
- Na kanapie jest miejsce – oznajmiłam wychodząc z kuchni. Z szafki wyciągnęłam koc i rzuciłam na kanapę. Byłam zła na Justina, ale nie mogła mu pozwolić żeby marzł tym bardziej w takim stanie. Nagle przede mną pojawił się chłopak.
- Jesteś kochana – powiedział radośnie po czym nachylił się i musnął delikatnie ustami mój policzek. Fala gorąca przetoczyła się przez moje ciało. Jego zapach intensywniej wdarł się do moich nozdrzy, pięknie pachniał. Stałam jak wryta, gdy nagle przypomniałam sobie o incydencie w szpitalu. Odwróciłam się w stronę szatyna.
- Dziewczyna Cię rzuciła? – wypaliłam nie owijając w bawełnę. Poczekałam chwilę na odpowiedź, ponieważ Justin szukał wygodnej dla siebie pozycji na kanapie. Zarzucił na siebie koc, co wyglądało jakby próbował odwlec swoją odpowiedź w czasie. Nie ze mną te numery.
- Nie – odpowiedział krótko, nie byłam usatysfakcjonowana tym co usłyszałam. Podeszłam do niego i chwyciłam za koniec koca. Jednym szybkim ruchem pociągnęłam materiał w swoją stronę, przez co Justin leżał w tej chwili odkryty. Dzięki Bogu miał na sobie ubranie. 
– Ej! – krzyknął zrywając się z kanapy. Widząc co zamierza od razu rzuciłam się do ucieczki. Zgniotłam koc w rękach żeby się o niego nie potknąć i pobiegłam w stronę łazienki. Gdy już chwyciłam klamkę poczułam za sobą szatyna. Był szybszy, złapał za klamkę uniemożliwiając mi otworzenie drzwi. Złapał mnie za ramię i odwrócił do siebie przodem. Odległość między nami wynosiła jakieś kilka centymetrów, czułam na twarzy jego ciepły oddech. Przez krótką chwilę obydwoje się sobie przyglądaliśmy. Dostrzegłam na jego nosie parę ledwo widocznych piegów, doszłam także do wniosku, że jego zadrapania praktycznie się zagoiły. Z tego całego „przeglądu” wyrwało mnie ciche mruknięcie, które Justin z siebie wydobył, a mnie przeszły ciarki po całym ciele. Chłopak był coraz bliżej mnie, nie było to aż tak widoczne, ale czułam, że odległość między nami się zmniejsza. Po raz kolejny spojrzałam w jego brązowe tęczówki czekając na dalszy rozwój akcji. Nie wiedziałam czego się po nim spodziewać. Nie znałam go, nie wiedziałam jaki jest, co siedzi w jego głowie. Mógł być w tej chwili cholernie napalony, a to wszystko mogło się okazać jakąś grą wstępną, inna wersja nie chciała się dostać do moich myśli. Nagle poczułam wargi Justina przy swoim uchu. Przełknęłam głośno ślinę, co na pewno było słyszalne. Na twarzy szatyna pojawił się uśmieszek.
- Myślę, że… - zaczął, a jego palce delikatnie przejechały po mojej ręce. Czułam jakby zamiast palców używał ledwo wyczuwalnego piórka. – ten koc mi się przyda – dokończył po czym odebrał mi koc zostawiając mnie w totalnym osłupieniu. Akurat tego się nie spodziewałam, że to będzie gra z jego strony. O mało co mnie nie pocałował tylko po to żeby odzyskać ten cholerny koc! Justin widząc moją reakcję zaczął się głośno śmiać. Wzięłam pierwszą lepszą poduszkę i rzuciłam w niego trafiając prosto w jego głowę. Uśmiechnęłam się widząc naburmuszoną minę chłopaka, gdy poprawiał włosy.
- Idiota – oznajmiłam wychodząc z pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi, z szafki wyciągnęłam koszulkę i spodenki w których zazwyczaj sypiałam. Byłam kompletnie wyczerpana tym dniem i kawałkiem nocy, ledwo stałam na nogach. Dziwnie się czułam wiedząc, że za ścianą śpi Justin. Justin Bieber! W moim mieszkaniu śpiący na kanapie! To się nadawało na pierwsze strony gazet. Szybko cofnęłam tą myśl, modląc się by nikt z mediów nie przepuszczał ataku na mój azyl.

9 komentarzy:

  1. wow, no tego to się nie spodziewałam.
    suuper rozdział. czekam na nn. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. cudo czekam na dalszy rozwój akcji ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. O jezu, jakie emocje *_*

    OdpowiedzUsuń
  4. No nie, Justin nie bądź taki chamski :D Ciekawe czy coś do niej czuje :DD życzę weny!! ~@Nelli_xx

    OdpowiedzUsuń
  5. superanckie.ale tak na marginesie justin nie jest blondynem ;p

    OdpowiedzUsuń
  6. To jest boskie, wiesz? ;) Św3ietnie piszesz i czekam na więcej ;*

    [chance-purpose.blogspot.com - zapraszam do siebie]

    OdpowiedzUsuń
  7. ciekawy blog. podoba mi się Twoje opowiadanie i z pewnością będę je obserwować. ciekawy pomysł z tym całym szpitalem. tego jeszcze nie spotkałam. zapraszam do siebie, może przeczytasz moją historię i Ci się spodoba.
    Pozdrawiam :)
    utracona-milosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Zajebiste czekam na nn :D
    Zapraszam do mnie http://staywithmeforeverbeth.blogspot.com/ to mój pierwszy blog więc może być nieudany i nudny na początku

    OdpowiedzUsuń